poniedziałek, 6 grudnia 2010

Zima może być postapo!

I znów w tym roku mamy zimę. Znów, bo właściwie to już drugi raz. Z wielkimi oporami pożegnaliśmy pod koniec lutego śnieg i mrozy, choć te prawie, że polarne mieliśmy w styczniu. A tu znów w grudniu od nowa! Doszło nawet tego, że politycy największej partii opozycyjnej obwiniają o taki stan pogody rząd i grożą powołaniem specjalnej komisji!

Zaraz - czy tu nikt nie zwariował? Czy może my wszyscy nie obserwujemy właśnie objawów zbiorowego idiocenia? Tylko kto jest idiotą? Jeden czy drugi śmieszny pajac z Sejmu, cynicznie opowiadający największe brednie do mikrofonów dziennikarzy, którzy jak hieny czekają na swój żer by mieć temat na newsa? A może widzowie - podobni do dawnych Rzymian jedzących sute posiłki przy dźwiękach zabijanych przez dzikie zwierzęta ludzi - emocjonujących się gierkami politycznych cwaniaków? To byłby nawet niezły temat do rozważań - przed nami prawdziwa apokalipsa! O to spadł śnieg, ludzie stoją w samochodowych korkach lub korkach, rząd się chwieje, dziennikarzom leci dym z uszu bo emocje sięgają zenitu, nikt nic nie wie, cały kraj stoi! Tylko, że cała Europa ma tak samo, a śnieg i mróz w naszym obszarze geograficznym lubił uderzać w te porze roku. I czym tu się emocjonować? No skoro widać, że do wzbudzenia odpowiedniej podniety nie wystarcza już wiedza co niejaka Lejdi (z)Gaga nosi na dupie, to społeczeństwo (a raczej ta jego część, która śledzi elektroniczne media) w swojej zbiorowej głupocie musi oddawać się szałowi zdziwienia, że o tej porze spadł śnieg i jest mróz. No bo kiedy k...a miał spaść, jak nie w lipcu, no nie?

Ale darujmy sobie rozważania społeczno-polityczno-medialne, a przyjrzymy się kwestii jak zima jest obecna w fantastyce postapokaliptycznej.


Pierwsze co przychodzi na myśl to oczywiście teoria zimy nuklearnej wynikająca z abstrakcji (będącej czymś nieskończenie nielogicznym, ale przez to prawdopodobnej) globalnej wojny atomowej. Bardzo prawdopodobnej podczas trwania Zimnej Wojny, kiedy naprzeciw siebie stały dwa bloki militarne: państwa zachodnie pod egidą Stanów Zjednoczonych, oraz Związek Radziecki ze swoimi "satelitami" - w tym oczywiście z Polską. Wybuchy głowic jądrowych na powierzchni Ziemi miały wznieść do wyższych warstw atmosfery pyły, które miały by tam zostać i zmniejszyć ilość energii, którą do Ziemi wysyła słońce. Na Ziemi zaś doszłoby wtedy do globalnego oziębienia i zlodowacenia.
Art promujący projekt gry Forlorn World.
Skąd się wzięła taka koncepcja? Na pewno w wyniku analogii do wielkich wybuchów wulkanów w XIX wieku, kiedy zaobserwowano lokalne oziębienia. Ale jak dokonywano wówczas pomiarów klimatu? Co z cyklami pogodowymi, co z aktywnością Słońca?
Wreszcie co z pacyfistyczną propagandą na Zachodzie, podsycaną przez agentów ZSRR, któremu było oczywiście na rękę osłabianie potencjału odstraszania zachodniej broni atomowej, przez kreowanie nacisku społecznego na władze (niedopomyślenia oczywiście w społeczeństwie radzieckim, trzymanym krótko za mordę). Mimo to motyw nuklearnej zimy w mniej lub w bardziej szerszym kontekście wykorzystano w koncepcji świata znanego z serii gier Fallout oraz w projekcie gry Forlorn World.

Plakat z filmu "Pojutrze".
Drugi aspekt to oczywiście medialnie głośne zmiany klimatyczne, spowodowane czynnikami naturalnymi bądź ludzkimi. Czynniki naturalne to np. zmiany pola magnetycznego Ziemi, zmiany w prądach morskich czy choćby uderzenie meteorytu i konsekwencje podobne do tych w przypadku nuklearnej zimy. No są jeszcze czynniki ludzkie, które zbiorczo wrzuca się do wora z napisem globalne ocieplenie. Tu mamy coś takiego jak opisałem na początku, tylko na szerszą skalę i niosące do tego konkretne skutki. Czyli rozpętanie histerii przeciw emisji tzw. gazom cieplarnianym z CO2 czele, który jest demonem gorszym niż ciasteczkowy potwór wyżerający małemu dziecku kaszkę (okrutna zbrodnia przyznacie). Tylko czemu z gazami cieplarnianymi walczą państwa zachodnie - tym razem z Polską, która formalnie do nich należy - a nie takie potęgi przemysłowe jak Chiny, Indie czy Rosja tego za cholerę nie wiem. Tego nie wiedzą chyba też twórcy fantastyki postapokaliptycznej, gdyż nie rozpieszczają nas produkcjami, w których ludzie walczyli by z zimą. Bo i nad czym tu się rozwodzić, skoro już kiedyś doszło zimy na całego. To oczywiście okres zlodowaceń, które na obszarze Europy miały miejsce w okresie z przerwami od miliona do kilkunastu tysięcy lat temu. I co? I nic! Ludzie, którzy z czasem coraz bardziej ich zaczynali przypominać i którzy zaczynali zasiedlać kontynent europejski jakoś przetrwali. Stąd co się dziwić, że de facto taka apokalipsa jest nudna, bo jest wpisana w zręby naszej kultury, która bierze przecież swój początek w Europie. Tu zawsze było zimno, zwłaszcza w zimie, a mimo to ludzie tworzyli cywilizacje i tkwiła w nich ta jakaś niepohamowana żądza ekspansji i rozwoju. Owszem, kulturę zachodnią ukształtowała "ciepła" kultura grecka i rzymska, i wpasowane w to również "ciepłe" chrześcijaństwo, a nie "zimne" wierzenia np. ludów skandynawskich. Ale mimo to, w Europie zima od zawsze była, od zawsze przychodziła pod koniec roku, bo taka była kolej rzeczy. Tylko dziś ta prawda - aby mogła być uważana za zaskoczenie - musi być podana w formie wręcz sensacyjnej, jak choćby w filmie "Pojutrze". Nasza planeta poważnie się rozregulowuje, ale żeby nie trwało to wiele tysięcy lat (jak w przypadku epok lodowcowych) tylko zmieściło się w dwugodzinnym filmie, to objawem dysonansów klimatycznych są gwałtowne obniżenia temperatury do -100 ºC, bo dochodzi do zasysania zimnego powietrza z górnych warstw atmosfery...

A świstak - w obowiązkowych rękawiczkach siedzi i zawija skręta...

I czemu teraz się dziwić, że ludzie zachodu traktują zimę jak dopust boży, gdy kojarzy im się ona z czymś nierealnym jak nauki mistrza Yody. Mimo to - trzymając się gwiezdnowojennej narracji - nie należy lekceważyć potęgi naszej planety. Ziemia działa według swoich mechanizmów i robiła to już wcześniej zanim ludzie pojawili się na niej. Pech jednak chciał, że dinozaury nie miały rynków finansowych, przemysłu oraz mediów i wszystkich tych wytworów cywilizacyjnych ludzi, które nijak nie mogą się dopasować do zasad według których działa Ziemia. Nawet pory roku nijak się mają do kursów akcji! Ideałem była by więc ogólnoświatowa temperatura i wilgotność, która panuje w maklerskim biurze na Wall Street czy w londyńskim City. A to prowadzi tylko do konkluzji, że tematyka pogodowa, a tym bardziej ta zimowa nie będzie dobrym paliwem, które zasili fantastykę postapokaliptyczną.

I tak przeliśmy do trzeciego aspektu zimy w postapokalipsie. Tym razem oczywiście oczywistego czyli samej zimy, która przyszła bo tak wypadło jej po prostu w kalendarzu, bez oglądania się na to, że właśnie wybuchła wojna (a choćby i atomowa), doszło do kryzysu energetycznego, w społeczeństwie zaszły drastyczne zmiany spowodowane wieloma czynnikami, począwszy od chorób, epidemii a skończywszy na załamaniu gospodarczym. Nie fantastyka a normalny kalendarz, który wskazał początek grudnia bądź stycznia i trach - spadł pierwszy śnieg i przyciął mróz. I kto ma wtedy przerąbane? Oczywiście mieszkańcy północnych obszarów Ameryki Płn, Europy oraz Azji. Ale w połowie roku kiedy u nas pojawi się lato, to na południu wypadnie zima. Choć faktem jest, że na półkuli południowej nie ma za dużo skupisk ludzkich, które mogłaby dotknąć prawdziwa zima: południowa Afryka, południe Australii. Stąd cała zimowa postapokalipsa musi dziać się na półkuli północnej.

Plakat z filmu "Droga".
Jaka ona wówczas będzie? Zimna, głodna, mokra, szara jak każdy dzień kloszarda starającego się przetrwać do następnego dnia. Brutalna i nie uznająca zasad, gdy opcją będzie zamarznięcie w zimnym bunkrze lub innym schronieniu z pustym żołądkiem. Taka jak choćby w filmie Droga, który mimo swojej słabości wynikającej ze świadomych niedomówień oryginalnego tekstu, jest chyba najlepszym przedstawieniem zasad rządzących zimowym światem. Apokalipsę wywołują najprawdopodobniej zmiany w mechanizmach kierujących działaniem naszej planety. Choć nie było doszło do biblijnego w środkach swojej ekspresji armagedonu, stało się coś gorszego. Poziom docierającego do powierzchni Ziemi słonecznego światła drastycznie spadł, coś się stało z wegetacją roślin, a w związku z tym wyginęły zwierzęta. Zostali sami ludzie, w szarej scenerii padającego śniegu, pożarów wymarłych lasów czy sporadycznych trzęsień ziemi. Wyjściem na przeżycie stał się kanibalizm.

Choćby tak jak już wcześniej wspomniałem, ustawienie świata w powieści/filmie "Droga" zostało dość oszczędnie zarysowane. Dla naszych rozważań można by równie dobrze przyjąć, że to skutek zmian w prądach morskich spowodował pojawienie się "wiecznej zimy" - pory pogodowej nie tyle mroźnej i śnieżnej - ale ciągle mokrej i ciemnej. Czyli coś w tym stylu, z jakim jeszcze do niedawna w Polsce mieliśmy do czynienia: środek zimy czyli połowa stycznia, a za oknem temperatura około 0°C, ciągle padający śnieg zmieniający się przy ziemi w deszcz i gęste, nisko wiszące chmury. Tylko, że taką pogodę mamy przez cały rok. Zwariują rośliny, zwariują zwierzęta, zwariują też ludzie. A może właśnie tak wyglądała by owa mityczna nuklearna zima? Zimą mamy mroźną i śnieżną zimę, latem chmurną popierdołkę z deszczami, z temperaturą niewiele ponad kilka °C. I nic wspólnego z mroźnym, rześkim ale słonecznym dniem, który sprawia, że wszystko jakoś chce się bardziej.

Faktem jednak jest, że taką pogodę mają mieszkańcy północnych obszarów Kanady, Skandynawii czy rosyjskiej Syberii. Polarne noce, lato krótkie, z temperaturami nie wzbudzającymi szału. Normalna rzecz, która nie wzbudza w nas większych emocji, skoro wiemy, że ludzie jakoś tam żyją i dają sobie radę. Ale co by się stało, gdyby taki klimat był na całym świecie, a na pewno we wcześniej zakreślonym przeze mnie obszarze, na którym zimowa postapokalipsa dziać by się musiała?

Póki co więc ma za wiele dzieł z kręgu kultury postapokaliptycznej poruszających kwestię zimy, póty cieszmy się tą za oknem, a mrozy i śnieg traktujmy w miarę możliwości jako przypomnienie nam przez przyrodę, że to ona tutaj rządzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz