środa, 30 grudnia 2015

Schronowe recenzje: Szczury Wrocławia

Szczury Wrocławia. Chaos można by traktować tylko jako ciekawy eksperyment Roberta J. Szmidta, gdyby nie jeden "szkopuł". To doskonała powieść w konwencji zombie apocalypse, wyjątkowa właśnie ze względu na niecodzienny zabieg autora.

Szmidt bowiem za pośrednictwem Facebooka zaprosił fanów swojej twórczości, do wzięcia udziału w ciekawej inicjatywie. Otóż zaproponował, iż umieści i uśmierci on chętnych temu pomysłowi użytkowników portalu w swojej najnowszej książce. Zgłosiło się ponad dwa tysiące osób, Szmidt wybrał około dwustu. Powiem szczerze - uau! Dziwne to uczucie czytać o okrutnych zgonach ludzi, których nawet zna się osobiście. Ale za to jaka frajda dla samych 'realnych' bohaterów! Gratulacje dla autora. Od czasu Dmitrija Głuchowskiego i jego akcji przy okazji Metra 2033 nie spotkałem się z równie frapującym manewrem marketingowym pisarza.
 
Przeczytaj cały tekst na Trzynastym Schronie

Schronowe recenzje: Uwikłani

Hasło "nowa książka Marcina Ogdowskiego" już od dawna jest dla mnie zapowiedzią znakomitej, wartościowej lektury. Nie inaczej jest z powieścią Uwikłani, w której najlepszy polski publicysta wojenny przypatruje się sytuacji na Ukrainie.

Bohaterami książki jest czworo Polaków - dwoje dziennikarzy i dwóch żołnierzy. Łączy ich dawna traumatyczna historia, którą przeżyli wspólnie w Afganistanie. Ich drogi rozeszły się tylko po to, by ponownie przeciąć się w ogarniętej działaniami zbrojnymi Ukrainie. Starzy przyjaciele stają jednak po różnych stronach barykady - jedni pracują dla Ukraińców, inni sprzyjają Donieckiej Republice Ludowej, a tym samym Rosjanom. Rzeczywistość jest jednak dużo bardziej skomplikowana niż wydaje się to pierwszy rzut oka. Weryfikacja poglądów szybko zmienia się w walkę o życie.
 
Przeczytaj cały tekst na Trzynastym Schronie

środa, 9 grudnia 2015

Schronowe recenzje: Fallout 4



Jak każdy Fallout, tak i czwarta część zaczyna się od znanych wszystkim słów "War, war never changes". Niestety tym razem, co jest nie do pomyślenia, tych słów nie wypowiada Ron Perlman. Ani na początku, ani w żadnym z zakończeń. Symbolicznie obrazuje to, jak już niewiele wspólnego z oryginalnymi Falloutami ma najnowsze dzieło Bethesdy. Można go chyba usłyszeć w TV na początku, ale nie jestem pewien czy tak jest naprawdę, czy ja tak bardzo chciałem w to wierzyć.
"Czwórka" zaczyna się wręcz idyllicznie. O to znajdujemy się w łazience ze swoją żoną (albo mężem - zależy kim chcemy grać), gdzie kreujemy wygląd naszego protagonisty. Po skończeniu procesu tworzenia, przyjdzie nam przez krótką chwilę zaznać życia typowego amerykańskiego obywatela. Do momentu aż nie usłyszymy bardzo znanego fanom postapo dźwięku syren. W tym momencie zaczyna się paniczna ucieczka do najbliższej krypty Vault-Tec, do której zapisaliśmy się zaledwie parę minut przed atakiem nuklearnym. Na miejscu, zamiast wygód nowoczesnego schronu, czeka nas komora kriogeniczna. I w ten oto sposób naszemu podopiecznemu udaje się przeżyć aż do czasów długo po wojnie... Ale więcej nie napiszę, bo mimo iż większość z Was pewnie już dawno skończyła ten tytuł, to część jeszcze nie zaczęła grać. Wystarczy że później, chcąc nie chcąc jeszcze kilka spoilerów będę musiał wyjawić.