Szczerze przyznam, że byłem oszołomiony pierwszymi recenzjami filmu Mad Max: Na drodze gniewu.
Jednogłośnie wynikało z nich bowiem, że mamy do czynienia nieomal z
arcydziełem. Jedyną opcją sprawdzenia tych rewelacji była weryfikacja
własna. A ta przyniosła ostudzenie emocji, ale i myśl, że mamy do
czynienia z rewelacyjnym filmem akcji oraz jednym z najlepszych filmów
postapo w historii.
Na drodze gniewu to z jednej strony hołd złożony przez Millera
swej klasycznej trylogii - czy może bardziej: jej fanom - ale także
głęboki ukłon w stronę nowoczesnego kina akcji. Nie ulega wątpliwości,
że - w szczególności Wojownik szos - to dzieła absolutnie kultowe, w pewien sposób wyprzedzające swój czas, doszlifowane do ostatniego szczegółu. Nowego Mad Maksa
trzeba traktować jako reboot serii - najbardziej udaną w ostatnich
latach próbę odświeżenia klasycznych produkcji, zdecydowanie
wyprzedzającą Genezę planety małp i Godzillę - niemniej nic z tego powodu nie traci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz