Przy okazji "hajpu" naokoło premiery gry Metal Gear Solid V: The Phantom Pain
czułem się jak przeciętny tatuś podczas konwentu anime, który został
tam zaciągnięty przez swojego napompowanego radością synka, przebranego
za Naruto czy Clouda. Obojętny na temat, delikatnie poirytowany krzykami
i dialogami naokoło, wykazujący iskrę zainteresowania tylko na widok
samego "gołego mięsa" (czytaj: aspektów gameplay)
w wydarzeniu.
Tym bardziej w przypadku, kiedy coś naprawdę
interesującego - w moim, "wiekowym", odczuciu - ma miejsce dokładnie
tego samego dnia, a związane jest z serią klasycznych filmów z lat 70/80
oraz nową, znakomitą produkcją kinową z tego roku. Na szczęście jednak
nikt tutaj nie zmusza mnie do ogrywania przygód Big "Kaz, I'm already a
demon!" Bossa - mogę zamiast tego założyć ulubioną skórzaną kurtkę,
umieścić zaufanego obrzyna w kaburze, oraz odpalić cudowny, chromowany
bolid śmierci, w radiu puszczając "We Don't Need Another Hero" Tiny Turner. Bądź "Soul of a Man" Stevena Sterna, bo to właśnie drugi utwór jest motywem przewodnim "growego" Mad Maxa.
Przeczytaj cały tekst na Trzynastym Schronie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz