wtorek, 6 października 2020

Z wizytą w Tranquility Lane

 

To wpływ telewizji, a zwłaszcza oglądanych za dzieciaka familijnych filmów produkcji amerykańskiej, sprawił że wpoił mi się w głowę obraz tego że jeśli ktoś mieszka w domu jednorodzinnym to jest szczęśliwą i dobrą osobą. A jeśli nawet nie do końca szczęśliwą, bo szczęście to przecież pojęcie bardzo subiektywne i poniekąd względne, to na pewno dobrą.

Haa! Aż się przypomina tu pierwsza część Powrotu do przyszłości i dobrobyt jakim mógł się otoczyć nastolatek w wieku Marty’ego McFly

No bo jest tak że mieszkam w miejscu w którym jest (podobno) jedno z największych osiedli domów jednorodzinnych. Stąd też od w/w małego mogłem porównywać sobie filmową rzeczywistość z tą faktyczną, w pełni zanurzając się w polskiej wersji amerykańskich przedmieść, tej Arkadii klasy średniej. Nadmienię przy tym że opisałem stan odbioru rzeczywistości z poziomu kilkuletniego dziecka, bo z czasem jednak człowiek nabiera większej wiedzy, doświadczenia ale też i życiowej goryczy.

No i oczywiście z wiekiem „przegrywa życie” (powered by Stary Wujek >>> ZOBACZ JAK) w kolejne Fallouty, w tym w jego część z numerem trzy. O samym Falloucie 3 więcej jest TUTAJ, zaś teraz mogę napisać w sumie jedno. Jako produkcja z wciągającą, gęstą fabułą, w której gracz może „ruszyć struny historii” gra spektaklem słabo maskowanej nieudolności oraz indolencji. Jednak jako wizja świata po zagładzie, w którym umieszczono przypadki osób chcących się w nim odnaleźć i żyć, Fallout 3 daję radę.

Jednym z takich miejsc jest należącą do głównego wątku fabularnego lokacja Tranquility Lane. To wirtualna symulacja przedwojennego świata, która znajduje się w podziemiach Krypty 112.

Ach znów móc poczuć ten lepszy, nowy, wspaniały, kolorowy świat dobrobytu i szczęścia!

No z tymi kolorami to tak nie do końca jest, bowiem projekt symulacji stworzonej przez doktora Stanislausa Brauna obrazuje świat jako czarno-biały, a dokładniej to w szerokiej gamie odcieni szarości. Ale wszyscy mieszkańcy są tam ładnie i czysto ubrani oraz zdrowi. Ulice oraz domostwa są zadbane, nie noszące choćby najmniejszego śladu nuklearnej pożogi.

 


Gdzie więc tkwi haczyk? 

On spina rzeczywistość gry z tą prawdziwą. I tam, i tu jest nią pozór, udawanie tego czego nie ma. Nierzeczywistość, różnica między marzeniami a rzeczywistością. Margines pomiędzy założeniami a stanem faktycznym. Faktyczne więzienie stworzone przez psychopatycznego naukowca, który w wirtualnej rzeczywistości zamknął ludzi by upajać się ich cierpieniem i się nimi bawić. 

No to idźmy dalej.

Prawie dwa lata temu, w poprzedniej pracy dostałem zadanie udania się pod adres do osoby prywatnej celem odbioru od niej niepotrzebnego już zestawu wypoczynkowego. Właściciele firmy w jakiej pracowałem wspierali lokalną fundację działającą charytatywnie, i zaoferowali środek transportu, siłę fizyczną (czyli mnie i kolegę) celem odbioru oraz dostarczenia do osób potrzebujących.

Wskazany adres zaprowadził nas do… Tranquility Lane! Do idealnie i modelowo wyglądającej wręcz części osiedla. Ulica wyłożona kostką, czyste chodniki, zadbane obejścia otoczone miło wyglądającymi ogrodzeniami, nawet jeśli były to "nieśmiertelne" tuje.

O to więc znalazłem się w polskim odpowiedniku znanego mi z kultury masowej amerykańskiego osiedla klasy średniej. I nawet nie do końca byłem zorientowany, że w tej części mojego miasta takie coś się znajduje!

Kolega manewrował więc samochodem, ja poszedłem ogarnąć formalności. Przyjęła nas dość miła pani o wyglądzie zbliżonym do rodziców Marty’ego McFly, więc wszystko było w normie. Do czasu aż zobaczyliśmy co mamy zapakować i zawieźć potrzebującym (rodzinie której, o ile dobrze pamiętam, spalił się dom).

Kanapa oraz fotele nie zostały nawet odkurzone, piasek (oraz inne brudy) wysypywał się z nich jak z piaskownicy. Do tego wszystko było pokryte sierścią, jakby sam Schronek czochrał o nie swoje dupsko. O plamach czy innych zasyfieniach nie wspomnę. Tak wyglądała dobroczynność w polskim wydaniu, tak wygląda - na miarę naszych marzeń i możliwości - polskie Tranquility Lane od środka.

Właścicielka zrobiła głupio-obojętną miną, nie mogąc się doczekać kiedy zabierzemy co trzeba i się ulotnimy. My mieliśmy podobnie, gdy ów zestaw wypoczynkowy wnosiliśmy do zawilgoconego mieszkania potrzebujących, które ci dostali od gminy. Nawet Pustkowia w naszym polskim wydaniu nie mogą być suche i ciepłe, tak jak to nam pokazują Fallouty.

Ja zaś przestałem wierzyć że mogą istnieć czyste i szczęśliwe miejsca, w których będą mieszkać równie czyści i szczęśliwi ludzie. Moje rozczarowanie na szczęście nie chciałem zniwelować włączeniem programu Chińskiej Inwazji, bowiem nikt mnie w tej "krainie szczęścia" nie chciał zatrzymać. Może teraz bardziej omijam takie miejsca, czując w sercu lekki smutek, że świat o jakim marzyłem spełnił się blisko mnie, jednak nie tak jak oczekiwałem. Choć nie było jak w filmie, za to było jak w grze, to kolorowa kraina szczęścia okazała się kolejną fikcją.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz